Monday, October 1, 2007

I've sinned Vegas :)








Ok, stwierdzam, że jednak warto było pojechać do Stanów żeby to zobaczyć. Wyobraźcie sobie, że jedziecie 4 godziny przez pustynię. Od 3 godzin wokół was ciągle ten sam widok. Wypalona trawa, suche, skaliste pagórki, kaktusy. Droga od godziny jest prosta - ani jednego zakrętu. I nagle na środku pustyni jest miasto - i to nie byle jakie. Najbardziej luksusowe i rozrywkowe miasto na świecie - Las Vegas.

Vegas to głównie hotele, kasyna, kluby i centra handlowe. My mieszkaliśmy w hotelu Imoperial Palace, który miał świetne usytuowanie, bo praktycznie w centrum miasta. W Vegas jest jedna ulica, na której skupia się całe nocne życie miasta i własnie na tej ulicy znajdował się nasz hotel. Ponieważ nie jesteśmy aż tak bogaci, aby szastać pieniędzmi Imperial Palace nie był jakimś wielkim wypasem, ale nam taki standard wystarczał, bo i tak nie zamierzaliśmy spędzać dużo czasu w hotelu.
Najpierw zrobilismy rundkę po najfajniejszych hotelach. Musicie wiedzieć, że tam każdy hotel to takie małe muzeum. Zaczęliśmy od Bellagio. To ten hotel w którym kręcono Ocean's 11. Hotel już z zewnątrz wygląda imponująco, ale to co się dzieje w środku przechodzi najśmielsze oczekiwania. Wygląd wnętrza najlepiej skomenowała moja siostra - Natala - oglądając zdjęcia. Powiedziała "Ja bym mogła tam mieszkać na korytarzu". Ja też się podpisuję pod tym stwierdzeniem. Przepych Bellagio po prostu przytłacza. Żałuję, że nie wzięliśmy tam pokoju. W sumie cena jest mniej więcej taka jak za noc w krakowskim Sheratonie, a standard hotelu chyba już wyższy być nie może. Przed Bellagio znaduje się wielki basen z fontannami. Co godzinę odbywa się tam show. Zaczyna grać muzyka i fontanny poruszają się w jej rytm. To jest ten sam show, który pokazany jest na końcu filmu Ocean's 11. Niesamowite, naprawdę. Tutaj jest link do filmiku.

Następny hotel to Cesar's Palace. Jak sama nazwa wskazuje stylizowany jest na pałac Cezara. Przy jednym wejściu wita nas pomnik Cezara, a przy drugim fontanna z greckimi rzeźbami. Gdy pójdziemy dalej korytarzem, dojdziemy do miejsca, które wygląda jak pomniejszony plac św. Marka w Rzymie. Na suficie korytarzy są malowidła (takie jak w kościołach). Ogólnie też nienajmniejszy wypas.

Jak wdzicie, nie trzeba jechać do Europy, żeby zobaczyć jej zabytki. Wystarczy jechać do Las Vegas. Możemy tu znaleźć: wieżę Eiffla, Venecję, Plac św. Marka, Piramidy itp. Najbardziej rozwaliła mnie wenecja. Kanały wodne i zabudowania stylizowane na weneckie znajdują się oczywiście wewnątrz hotelu Venetian. Nad "Wenecją" znajduje się sufit, który imituje niebo. Nawet jego kolory się zmieniają w zależności od pory dnia. Gdy wchodzisz do pomieszczenia z "Wenecją" wydaje Ci się, że wyszedłeś z hotelu, a wcale tak nie jest. Po kanałach wodnych pływają gondole. Są tam nawet gondolierzy, którzy śpiewają po włosku i wożą zakochane pary :). "Wenecja" to jedna z rzeczy, która zrobiła na mnie duże wrażenie.

Wieczorem udaliśmy się na rundkę po kasynach. Kasyno znajduje się oczywiście w każdym hotelu. Są one ogromne. Przypuszczam, że w całym Las Vegas jest około milion automatów do grania. Nie przesadzam. Myślę, że to właśnie na automatach kasyna zarabiają najwięcej. Bardzo łatwo wrzuca tam się kasę i równie łatwo się ją przegrywa. Chociaż ja muszę przyznać, że na początku miałam szczęście bo wrzuciłam 5$ a wyjęłam 32$ :). Ale to było jednorazowe wydarzenie. Oczywiście później całą tą wygraną przegrałam, ale chodziło przecież bardziej o to żeby pograć a nie wygrać. Stwierdziłam, że będąc w Las vegas muszę sobie zagrać w coś na żetony. Znaleźlismy stolik Blackjacka z minimalną stawką 5$. Wszystkie inne miały większą minimalną stawkę. Najdroższy stolik jaki widziałam to chyba 500$ za wejście do gry. Niestety Blackjack nie okazał się dla mnie szczęśliwy i oczywiście przegrałam. Ale grało się bardzo fajnie. W ogóle to wszystkie osoby, które grały przy naszym stoliku przegrały. Nikt nie wyszedł do przodu na tym interesie :) Także pocieszam się, że nie tylko ja przegrałam.
Najlepszy biznes na wypadzie do kasyna zrobił Artur. Nie bawił się w żadne automaty, ani inne głupie gry, tylko siadł do stolika z pokerem. Wygrał 200$. No comment.

No i to by było mniej więcej na tyle jeśli chodzi o Vegas. Ciężko tutaj to wszystko opisać tyle rzeczy się tam dzieje. Szczegóły opowiem jak wrócę. Tymczasem zapraszam do oglądania zdjęć: jak zwykle tu.


Sunday, September 23, 2007

Hollywood



Wczoraj wybraliśmy się do Hollywood. Trzeba było w końcu zobaczyć tą sławną dzielnicę LA. W podróż wybraliśmy się naszym trackiem. Ponieważ Hollywood znajduje się na drugim końcu miasta niż San Pedro miliśmy okazję przejechać się drogami szybkiego ruchu. Byłam w lekkim szoku gdy zobaczyłam 8 pasów po każdej stronie jezdni. Tutaj zdjęcie, na którym są tylko 4 pasy w każdą stronę, które i tak nie zmieściły mi się w obiektywie. Najlepsze jest to, że mimo iż było na drodze tak dużo pasów to staliśmy w korku.

Ciekawostka: koło autostrady znajdują się znaki z napisami "Adapt highway" i numer telefonu. Otóż amerykanie wycwanili się jeżeli chodzi o utrzymanie autostrad. Każdy może zaadoptować kawałek autostrady i wykładać kasę na jego utrzymanie. W zamian za to koło tego kawałka będzie napisane kto ten kawałek zaadoptował. Czyli taka forma reklamy.

Jak widać na zdjęciach, nie trafiliśmy najlepiej z wyborem dnia na wycieczkę. Pierwszy raz odkąd przyjechalismy niebo było zachmurzone i zaczynało padać. :( Zachmurzenie nieźle widać na zdjęciach wierzowców Los Angeles. Tutaj jedno ze zdjęć. Te wieżowce podobno nie są wysokie, ale mimo to zrobiły na mnie wrażenie. Bądź co bądź u nas takich nie ma.

Po około godzinie jazdy zobaczyliśmy znajomy napis Hollywood widoczny na górach. Kierowaliśmy się w stronę najbardziej uczęszczanego przez turystów miejsca, czyli Chinese Theatre. To ten budynek widoczny na drugim zdjęciu na górze. Przed wejściem do budynku znajdują się płyty z podpisami aktorów oraz ich odciskami rąk i stóp. Zrobiłam parę zdjęć takim płytom. Jest ich oczywiście mnóstwo. Chciałam znaleźć Brada Pitta ale mi się nie udało. Ale tutaj na przykład jest George Clooney. Przed Chinese Theatre jest mnóscto ludzi przebranych za postaci z filmu lub gwiazdy. Był na przykład Batman i Joker, Micheal Jackson, kapitan Jack Sparrow itp. Niestety nie mogłam zrobić zdjęcia bo za to trzeba płacić. Wiadomo, że oni nie stoją tam dlatego, że lubią...
Obok tearu znajduje się galeria, która jest około 2 razy większa od Krakowskiej. Jest z niej świetny widok na napis Holywood. Weszliśmy do niej żeby porobić sobie foty i zobaczyć czym różnin się galeria Polska od Amerykańskiej. Odpowiedź brzmi: niczym. Może jest troche ładniejsza pod względem architektonicznym. Podobały mi się zwłaszcza 2 słonie wykonane z kamienia górujące nad całym budynkiem. Jeden z nich jest tutaj.
Po wyjściu z galerii przeszliśmy się aleją gwiazd. Dużo tych gwiazd na chodniku... Chyba nawet nie zobaczyliśmy wszystkich, bo trzeba by było przejść kilometry.

I to by było na tyle. Oprócz tych gwiazd to w Hollywood nie ma za bardzo co oglądać. Ale nie można powiedzieć, że było się w Los Angeles, jeśli nie było się w Hollywood. Więc ja już mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że byłam. :)

Reszta fotek jak zwykle tu.
Pozdrowionka

Wednesday, September 19, 2007

Co można znaleźć w amerykańskim domu/mieszkaniu

Nasze mieszkanie jest pełne niecodziennych, nie znanych w Polsce rozwiązań. Myślę, że warto poświęcić temu jednego krótkiego posta. Kolejność na liście przypadkowa.

  1. Najbardziej mi się podoba zamykanie w łazience. Jest tak przyczajone, że przez tydzień myślelismy, że zamykania w łazience po prostu nie ma. Otóż, obok klamki znajduje się taka jakby mała niedokręcona śrubka. Okazało się, że jak się wciśnie tą śrubkę, to drzwi są zamknięte - ale tylko od zewnątrz. Gdy jesteś w środku i naciśniesz klamkę to drzwi można otworzyć, przy czym ta sama operacja wykonana z drugiej strony uniemozliwia wejście do łazienki. Fajny pomysł. Podoba mi się. Postaram się wrzucić fotkę takiego zamykania. W zyciu nie zczailibyście, że ta niedokręcona śróbka ma jakąś funkcjonalność.
  2. W każdym zlewie znajduje się elektryczny "młynek" do mielenia resztek. Koło zlewu znajduje się taki przycisk jak do światła i jak się go nacisnie to jest okropny hałas i młynek się uruchamia. Przypomina to troche włączenie miksera. Powiem szczerze, że nie chciałabym, żeby moja ręka przypadkiem znalazła się w tym młynku, gdy jest on włączony. Myślę, że mogłabym się z nią pożegnać.
  3. Telewizor. Mamy około 600 kanałów, a są takie dni gdy nie można znaleźć nic ciekawego do oglądania. Nie udało mi się jeszcze trafić na jakieś wiadomości. Na kanałach sportowych idzie tylko amerykański football, baseball, koszykówka i golf :/. Nie ma kanałów typowo muzycznych. Na MTV i VH1 nie ma normalnych teledysków tylko ciągle idą jakieś głupie programy, które mu tez znamy z wieczornej ramówki polskiej MTV. Dobrze, że choziaż mamy HBO, bo przynajmniej czasem mozna trafić na jakiś fajny w miarę nowy film np. Mr. i Mrs Smith, Diabeł ubeira się u prady, Fantastic Four itp. Fajną opcją jest nagrywanie. Można ustawić nagrywanie np. konkretnego serialu i on cyklicznie co tydzień się nagrywa, nawet jak masz wyłączony telewizor. Fajny bajer. To jest oczywiście to co ma wprowadzić u nas platforma N. Nie wiem czy już to działa czy nie.
  4. Każda lodówka jaką tu widziałam ma przystawkę do automatycznego robienia lodu. Można także napić się z niej zimnej wody. Niestety jest to woda z kranu, bo zmywarka podłączona jest do tego samego źródła wody, które mamy w zlewie.
  5. W niektórych pokojach w mieszkaniu gniazdka elektryczne znajdują się w podłodze.
  6. Wszyscy tu mają klime w domu. Przez to, jak tylko jest cieplej na zewnątrz to w budynkach jest po prostu lodowato. Także jak człowiek nie wyjdzie na przykład na balkon to wydaje mu się, że jest 15 stopni na polu.

Teraz sprawozdanie dotyczące pogody w San Pedro:
  • nie padało jeszcze ani raz i chyba nie będzie
  • w zeszłym tygodniu było około 25 stopni
  • w tym tygodniu jest "zimno" bo jest około 19/20
  • w przyszłym tygodniu znowu ma być 25 i powyżej :)
Aha i jeszcze taka ciekawostka którą wyczytałam w amerykańskiej książce z poradami kulinarnymi. Porada dotyczyła tego jak zrobić samemu sok pomarańczowy:

  1. Otwórz puszkę koncentratu pomarańczowego
  2. Wlej jej zawartość do głębokiego naczynia
  3. Dolej wody
  4. Dokładnie wymieszaj

Nie będę przytaczać tutaj porady jak obrać ziemniaka przy pomocy korkociągu (też było coś takiego) bo uważam, że to już lekkie przegięcie.

Pozdrawiam wszystkich.
Buziaczki :*

Sunday, September 16, 2007

McShit

Dzisiaj pościk ze specjalną dedykacją dla Kameldinia.

Tak się złożyło, że wczoraj postanowiliśmy przetestować amerykańskoiego McDonalda. Postaram się wypisać wszystkie różnice między tym co mamy w Polsce a co jest tutaj.

1. McDonald to knajpa dla biedaków. Nikt normalny tam nie je.
2. Wystrój wnętrza pozostawia wiele do życzenia. McDonald w Polsce to przy tym Wersal.
3. Nie wiem dlaczego McDonald nazywany jest w Stanach Fast Foodem. To jedzenie wcale nie jest fast. Podchodzisz do kasy i nie dostajesz żarcia od razu tylko czekasz około 10 minut. jest specjalna pani, która krzyczy, gdy coś już jest gotowe i trzeba sobie podejść i wziąć.
4. Jest tutaj sporo kanapek, których u nas nie ma.
5. Ceny są bardzo podobne jak u nas. Jest tzw. strefa 1$, tak jak u nas za 2zł. Zestaw Big Maca kosztuje 5$, sam Big Mac niecale 3$. Aha, zawsze się płaci troche więcej bo dochodzi podatek, który nie jest uwzględniony w cenniku i podatek od tego, że je się w budynku. Nie ściemniam, taniej wychodzi jak się weźmie na wynos.
6. Bic Mac w Polsce jest większy, smaczniejszy i ma ładniejsze pudełko.

Podsumowanie: dopiero w USA można naprawdę zrozumieć dlaczego niektórzy mówią na Maca McShit :) W Polsce mamy wypas.

A teraz przytoczę krótką konwersację jaką odbyłam z kasjerem:

Ja: Two cheesburgers please.
On: Two double cheesburgers - ok.
Ja: Not double, normal size please.
On: Popatrzył na mnie takim wzrokiem jakbym była nienormalna.

Konkluzja: takich małych kanapek nikt tam nie zamawia :) W końcu skądś bierze się ta ich tusza...

Dobra, to tyle na dzisiaj.
yyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy

Saturday, September 15, 2007

Jedzonko

Jeżeli chodzi o jedzenie to niestety Amerykanie nie mają się czym pochwalić. No właśnie niestety. Żałuję że nie wzięłam z Polski więcej gorących kubków i zupek chińskich. No ale nie narzekajmy jakoś już wytrzymam.
Oczywiście jeżeli pójdzie się do jakiejś restauracji to nawet jakoś to jedzenie smakuje, także jeżeli chce się zjeść coś zjadliwego to trzeba się liczyć z wydatkiem 15 $. Jeżeli ktoś się wybiera do USA to radzę nie ryzykować posiłków w restauracjach, gdzie ceny jedzenia są w okolicach 5$. My zaryzykowaliśmy i nie było to przyjemne. Tak nawiasem mówiąc to marzymy o schabowym. Może ktoś się zlituje i przyśle nam paczkę z dostawą jedzenia z Polski i gotowym schabowym ??? Tylko prosimy więcej niż jedną porcję bo jesteśmy gotowi za nią zabijać :)
Jak widać na zdjęciu ten post postanowiłam poświęcić mojemu głównemu produktowi żywieniowemu czyli jogurtowi. Szczególnie ciekawy jest on dlatego, że otwiera się z tej węższaj strony, a nie tak jak u nas z szerszej. Dziwne. Ale przynajmniej dobrze smakuje i nie jest smażone.
Oni tu smażą wszystko. Nie dziwie się że są grubi. W ogóle to strasznie to wszystko tłuste i jak już wsopminałam niedobre. Ble.
Dobrze, że pizza jest podobna do tej polskiej, bo inaczej nie mielibyśmy czego jeść na kolację.

Aha chciałam dodać, że miałam okazję jeść tutaj kałamarnicę i smażone małże. Nie polecam.
Jak też wspominałam w jakimś innym poście dane mi było spróbować domowego amerykańskiego steka. To było najlepsze co tutaj zjadłam. Polecam.

To tyle. Może coś pozwiedzamy w weekend to bedzie jakis ciekawy wpis :)

P.S. Zgrałam z aparatu kumpla jego zdjecia, miłego oglądania tutaj

Sunday, September 9, 2007

Baywatch

Dzisiejszy dzień spędziliśmy na plaży. Pojechaliśmy z córką Adama - Alą (Alison) na tą plażę na której kręcony był "Słoneczny patrol". Plaża jest duża i co najważniejsze piaszczysta. Niestety dość mocno na niej wieje i to zimny wiatr. Miło się opala w takich warunkach, ale jak dla mnie to było za zimno na wejście do wody (która z resztą też była dosyć zimna). Mimo to, bardzo przyjemnie się opalało :). Na plaży oczywiście znajdują się budki dla ratowników. Jedną z nich uwieczniłam na zdjęciu.

Dziś pierwszy raz jechaliśmy "naszym" pick-upem. Krzysiek, który prowadził, nie mógł się od razu przestawić na to, że nie zmienia się w nim biegów. To tylko jedna z anomalii jakie występują w Stanach jeżeli chodzi o ruch uliczny. Ciekawą rzeczą jest to, że nawet gdy masz prostą, główną drogę, która zbiega się z mniejszą to masz linię z napisem stop i musisz się zarzymać. Kto pierwszy przyjedzie do linii, ten pierwszy może wjechać na skrzyżowanie. Takich stopów jest mnóstwo i wszyscy oczywiście tego przestrzegają. Inną rzeczą, która mnie zdziwiła, to fakt, że zamiast znaków drogowych z symbolami, wszędzie są napisy. Np. "This line must turn right". Jeśli chodzi o styl jazdy ludzi, o jeżdżą oczywiście zawsze zgodnie z przepisami, a czasem nawet jeszcze wolniej. Nawet gdy mają wypasione sportowe samochody jeżdżą powoli.

Na zakończenie dodam, że jadłam dzisiaj prawdziwego amerykańskiego steka i muszę przyznać, że był zarąbisty. Chyba postaram się o przepis :)
Posted by Picasa

Adam's place


Wczoraj dostalismy zaproszenie na grila do domu Adama. Muszę przyznać, ze troche zmieniła mi się opinia dotycząca mieszkania w Stanach. Miejsce w którym stoi jego dom jest po prostu idealne.
Adam mieszka w miasteczku które znajduje się bliżej centrum LA niż San Pedro. Mimo wszystko jest to miła i spokojna okolica, w której znajdują się same wille. Miasteczko zbudowane jest na górze, która schodzi prosto do morza. Widoki stamtąd są super. Oprócz morza widać całe Los Angeles.
Z tego co adam mówił, najniższa temperatura jaka zdarzyła się w tej okolicy to około 6 stopni C. A w lecie wcale nie jest bardzo gorąco, bo cały czas wieje tam przyjemny wiaterek od morza.
Tak, to jest miejsce w którym zdecydowanie mogłabym mieszkać :) Szkoda tylko, że domy kosztują tam straszne pieniądze i pewnie nigdy nie będzie mnie na coś takiego stać. W tej dzielnicy mieszka też np. prezes firmy Matell (tej od lalek Barbie). Oczywiście im wyżej na górze mieszkasz, im lepszy widok, tym więcej kosztuje Cię dom. Ale jak już masz do m z widokiem to nikt nie ma prawa Ci tego widoku zasłonić. Jeśli sąsiad ma za duże drzewo koło domu to możesz się z powodzeniem z nim sądzić, aby to trzebo usunął. Wygraną masz w kieszeni.
Tutaj wrzuciłam zdjęcia, które zrobiliśmy wczoraj. Na zdjęciu na górze widać dom Adama.

Saturday, September 8, 2007

Impreza w USA

Wczoraj Ysidro zaprosił wszystkich na kolację do Long Beach. Muszę przyznać, że Long Beach to już nie jest taka wiocha jak San Pedro. Miasteczko ma wysoką i nowoczsną zabudowę. Pełno w nim knajpek, slaonów gier, sklepów, a na ulicy można spotkać niezłe laski :). Muszę przyznać, że w San Pedro nie widziałam ani jednej dziewczyny, która byłaby ładnie ubrana. Tam ludzie w ogóle o to nie dbają i chodzą w dresie, albo w koszulce z Myszką Miki :). Już nie mówie o tym ile na ulicy jest grubasów.
..Ok, ale wróćmy do Long Beach. Najpierw poszliśmy na pizze do Californian Pizza Kitchen. Mają tam duzy wybór i niektóre są naprawde z dziwnymi składnikami. Ja na przykład jadłam pizze Jamaikan Jerk Chicken i była tak ostra, bo miała taki specyficzny jamajski słodko-ostry sos, że dla wszystkich którzy lubią Parmę w Banolli byłoby to wyzwanie. Nawet dla Kamela. Nie da sie tego dużo zjeść.
Ok po pizzy szefostwo poszło do domu, a my z ekipą ze stanów poszliśmy na piwko. Zostaliśmy zawiezieni do Shacośtam Village. Jest to taka mała niby-wioska w której są same knajpki i restauracje. Bardzo fajnie wygląda.
Byliśmy w knajpie w której był wybór ponad 100 piw. Naprawdę cięzko było się na coś zdecydować. Nie było niestety polskiego piwa, ale było np. czeskie itp.

A teraz ciekawostki z imprezy:
1: W każdym barze stpawdzają dowody osobiste wszystkim ludziom. Na serio. A w jednym barze kazali nam pokazywać dowody przed każdym drinkiem, którego zamawialiśmy.
2: W każdej knajpie musisz czekać aż kelner wskaże Ci stolik. Nawet jeśli są wolne miejsca to nie możesz usiąść. W tym barze w którym byliśmy kelnerka dawała takie użądzenie które się trzyma przy sobie i zaczyna wibrować i świecić gdy jest już wolne miejsce. Do tego czasu musisz stać przy barze, ale można oczywiście już cos zamówić.
3: Niektóre rodzaje piwa piją tutaj z cytryną. Na serio.
4: Kelnerki są strasznie bezpośrednie. Pytają się na przykład jak się dziś czujesz, co sądzisz o pogdzie, opowiadają jakieś historie kiedy nakrywają do stołu. Jak dla mnie do jest strasznie dziwne.
5: Nasi koledzy z firmy wszyscy byli samochodami. Wypili 4-5 piw i tequille. Wyobraźcie sobie moje przerażenie w oczach gdy miałam wsiąść do samochodu. U nich limit jest 0.8 promila, ale oni liczą, że mogą wypić jedno piwo na godzinę i jest OK.

A propos tego, że Amerykanie są bezpośredni opowiem teraz 2 motywy, które zdarzyły się wczoraj:

1. Przy stoliku obok siedziała grupa ludzi. Nagle podchodzi do nich jakiś murzyn i mówi, ze postawi im kolejkę jeśli każda osoba powie jakieś zdanie chwalące Jezusa. I wszyscy ludzie mówią "Jesus loves us" itp. Jak dostali już obiecaną kolejkę wznoszą toast "To Jesus!"
2. Krzysiek W. poszedł do kibla. Stoi sobie przy pisuarze i wchodzi koleś i pyta się tak z dupy, co najlepszego przytrafiło się dziś ludziom. I wszyscy będący w ubikacji opowiadają najlepsze motywy z dzisiejszego dnia. Wyobrażacie sobie coś takiego w Polsce?


Po knajpie taki Oscar zaprosił całą ekipę do siebie na dalsze picie, tylko tym razem darmowe. Koleś jest programistą tak jak ja. W salonie ma plazmę większą od plazmy Chinia. Barek tak zaopatrzony jak np. Ojciec Chinia. Jeździ kabrioletem Mustangiem (jechałam :))) ), a w garażu ma jeszcze motor Hondy, ścigacz o pojemności 1000 cm sześciennych(czy coś w tym stylu).
Ma też fajnego psa, owczarka niemieckiego, do którego mówi po niemiecku (sitz, platz itp.). Pies był szkolony w szkole policyjnej ale oblał testy :)

Impreza skonczyla sie o 6 rano, także ide odsypiać.
Pozdro.

Friday, September 7, 2007

Lot i pierwsze wrażenia

USA - chyba nie ma sie czym podniecać. Ogolnie pierwsze wrażenia mam mieszane. Ale od początku...

Lot to była męczarnia. Ok. 20 godzin z przykurczonymi nogami w ciasnym fotelu. Ciężko w ogóle zasnąć w takiej pozycji. A jak już przypadkiem uśniesz (tak jak ja) to potem bolą całe plecy. Jedzenie w samolocie okropne. To był chyba najgorszy kurczak jakiego w życiu jadłam. A poza tym puścili tak nudny film że masakra. Nawet nie pamiętam tułu. Trochę lepiej było w United Airlines, bo puścili "Ocean's 13", ale byłam już tak zmęczona, że musiałam kimnąć.
Lotnisko w Chicago jest naprawdę imponujące. Ogromne. Z jednego do drugiego terminala przejeżdża się kolejką. Ogólnie to można sie tam zgubić. Co mnie zdziwiło w Chicago to temperatura. O godzinie 21 było tam 28 stopni i niemiłosierna duchota. Nie wiem jak tam ludzie wytrzymują w dzień.
Jeżeli chodzi o lot, to największe wrażenie zrobił na mnie widok LA w nocy. Miasto jest ogromne. Składa się na nie szereg małych miasteczek. Przechodzisz z jednej ulicy na drugą i już jesteś w innym miasteczku. Ja mieszkam w San Pedro. Miasteczku tuż przy porcie LA.

Gdy w końcu udało nam się wylądować (1 am), z lotniska odebrał nas Adam. Przyjechał taką wypaśną półterenową furą (oczywiście nie pamiętam co to było, ale wyglądalo naprawdę luksusowo, oczywiście wyposażenie ful-wypas). Adam się uparł, żebyśmy poszli coś zjeść i oczywiście nic oprócz fast foodów nie było otwarte. A więc pierwszy posiłek w Stanach to był hampurger. Nazywał się jakoś tak "Super Combo Six Dollar Burger", oczywiscie był tak duży, że Big Tasty sie do tego nie umywa. Ale w sumie to nie za bardzo mi smakował i w ogole nie byłam w stanie tego zjeść taki był duży. Najlepszy motyw był z Colą. Zamówiliśmy średnią. Pan z okienka podał nam Colę większą niż nasza duża w Macu. :) Jak widać w USA jest wszystko to co u nas tylko duużo większe.

Adam przywiózł nas do San Pedro i zaparkował przed takim dziwnym kwadratowym budynkiem z czerwonej cegły, który wyglądał okropnie i mówi: "tu będziecie mieszkać". Powiem szczerze, że nie byłam tym widokiem zachwycona, dopóki nie weszłam do środka. Mieszkanie przerosło moje oczekiwania. Fura, skóra i komóra - tak mniej więcej można to określić :). Jest tu wszystko. Począwszy od klimy, przez zmywarkę, 2 telewizory, dvd, pralke, suszarke (taką do prania), ekspres do kawy, po toster. Codziennie przychodzi sprzątaczka, także nie trzeba nawet łóżka po sobie ścielić. :)
Zdjęcia mieszkania są tutaj.

Biuro w którym pracujemy też jest imponujące. Nie jest to taki zwykły biurowiec z boxami jakie widać na filmach. Szefowie wydali chyba mnóstwo kasy na architekta wnętrz. Postaram się zrobić zdjęcia i wrzucić gdzieś tutaj. Najlepsze w tym biurze jest to, że na dole jest stół bilardowy (wymiarowy, proste kije itd.), stół do ping-ponga (który mnie mało interesuje), flipery, automaty z napojami i słodyczami w których jest taniej niż w sklepie (firma dopłąca). A co najważniejsze możemy z tego korzystać wieczorami.
Aha, zapomniałam dodać, że nasze mieszkanie znajduje się tym samym budynku co biuro.

A propos szefostwa, to głównodowodzący typ ma na imię Ysidro (ciekawe nie?) i ma 2 samochody. Jeden oczywiście jakiś taki SUV (baardzo duży), a drugi to Porshe Boxter - czarne, z super felgami i takim czerwonym czymś na kołach (to chyba coś od hamulców nie?). Ogólnie samochód jest piękny. Muszę zrobić zdjęcie :)

A teraz przejdźmy do samego miasteczka. Jak dla mnie to nic ciekawego. Wszystko takie kwadratowe i obskurne. Nie podoba mi się za bardzo. Najfajniejsze są tutaj chyba palmy. Knajpy beznadziejne, bez klimatu. I jeszcze piwo podają w takich szklankach jak do kompotu :)
Niedługo wybierzemy się do Long Beach (bo mamy własny samochód - Ford, jakis pick-up, nazwy modelu nie znam, dostaliśmy też kartę paliwową), tam podobno jest fajniej.

Dobra dziś już mi się nie chce pisać. Pozdrówka dla wszystkich.
Zapraszam do komentowania :)