Friday, September 7, 2007

Lot i pierwsze wrażenia

USA - chyba nie ma sie czym podniecać. Ogolnie pierwsze wrażenia mam mieszane. Ale od początku...

Lot to była męczarnia. Ok. 20 godzin z przykurczonymi nogami w ciasnym fotelu. Ciężko w ogóle zasnąć w takiej pozycji. A jak już przypadkiem uśniesz (tak jak ja) to potem bolą całe plecy. Jedzenie w samolocie okropne. To był chyba najgorszy kurczak jakiego w życiu jadłam. A poza tym puścili tak nudny film że masakra. Nawet nie pamiętam tułu. Trochę lepiej było w United Airlines, bo puścili "Ocean's 13", ale byłam już tak zmęczona, że musiałam kimnąć.
Lotnisko w Chicago jest naprawdę imponujące. Ogromne. Z jednego do drugiego terminala przejeżdża się kolejką. Ogólnie to można sie tam zgubić. Co mnie zdziwiło w Chicago to temperatura. O godzinie 21 było tam 28 stopni i niemiłosierna duchota. Nie wiem jak tam ludzie wytrzymują w dzień.
Jeżeli chodzi o lot, to największe wrażenie zrobił na mnie widok LA w nocy. Miasto jest ogromne. Składa się na nie szereg małych miasteczek. Przechodzisz z jednej ulicy na drugą i już jesteś w innym miasteczku. Ja mieszkam w San Pedro. Miasteczku tuż przy porcie LA.

Gdy w końcu udało nam się wylądować (1 am), z lotniska odebrał nas Adam. Przyjechał taką wypaśną półterenową furą (oczywiście nie pamiętam co to było, ale wyglądalo naprawdę luksusowo, oczywiście wyposażenie ful-wypas). Adam się uparł, żebyśmy poszli coś zjeść i oczywiście nic oprócz fast foodów nie było otwarte. A więc pierwszy posiłek w Stanach to był hampurger. Nazywał się jakoś tak "Super Combo Six Dollar Burger", oczywiscie był tak duży, że Big Tasty sie do tego nie umywa. Ale w sumie to nie za bardzo mi smakował i w ogole nie byłam w stanie tego zjeść taki był duży. Najlepszy motyw był z Colą. Zamówiliśmy średnią. Pan z okienka podał nam Colę większą niż nasza duża w Macu. :) Jak widać w USA jest wszystko to co u nas tylko duużo większe.

Adam przywiózł nas do San Pedro i zaparkował przed takim dziwnym kwadratowym budynkiem z czerwonej cegły, który wyglądał okropnie i mówi: "tu będziecie mieszkać". Powiem szczerze, że nie byłam tym widokiem zachwycona, dopóki nie weszłam do środka. Mieszkanie przerosło moje oczekiwania. Fura, skóra i komóra - tak mniej więcej można to określić :). Jest tu wszystko. Począwszy od klimy, przez zmywarkę, 2 telewizory, dvd, pralke, suszarke (taką do prania), ekspres do kawy, po toster. Codziennie przychodzi sprzątaczka, także nie trzeba nawet łóżka po sobie ścielić. :)
Zdjęcia mieszkania są tutaj.

Biuro w którym pracujemy też jest imponujące. Nie jest to taki zwykły biurowiec z boxami jakie widać na filmach. Szefowie wydali chyba mnóstwo kasy na architekta wnętrz. Postaram się zrobić zdjęcia i wrzucić gdzieś tutaj. Najlepsze w tym biurze jest to, że na dole jest stół bilardowy (wymiarowy, proste kije itd.), stół do ping-ponga (który mnie mało interesuje), flipery, automaty z napojami i słodyczami w których jest taniej niż w sklepie (firma dopłąca). A co najważniejsze możemy z tego korzystać wieczorami.
Aha, zapomniałam dodać, że nasze mieszkanie znajduje się tym samym budynku co biuro.

A propos szefostwa, to głównodowodzący typ ma na imię Ysidro (ciekawe nie?) i ma 2 samochody. Jeden oczywiście jakiś taki SUV (baardzo duży), a drugi to Porshe Boxter - czarne, z super felgami i takim czerwonym czymś na kołach (to chyba coś od hamulców nie?). Ogólnie samochód jest piękny. Muszę zrobić zdjęcie :)

A teraz przejdźmy do samego miasteczka. Jak dla mnie to nic ciekawego. Wszystko takie kwadratowe i obskurne. Nie podoba mi się za bardzo. Najfajniejsze są tutaj chyba palmy. Knajpy beznadziejne, bez klimatu. I jeszcze piwo podają w takich szklankach jak do kompotu :)
Niedługo wybierzemy się do Long Beach (bo mamy własny samochód - Ford, jakis pick-up, nazwy modelu nie znam, dostaliśmy też kartę paliwową), tam podobno jest fajniej.

Dobra dziś już mi się nie chce pisać. Pozdrówka dla wszystkich.
Zapraszam do komentowania :)

No comments: